Uważam, że najbardziej zaskakujące kolory natura serwuje nam zimą. Zimą, która nie obsypała nas śniegiem, nie skuła lodem jezior, nie wygnała ptaków w ciepłe kraje. Taką zimą, która obecnie trwa - ciepłą, wilgotną, zamgloną. Wszystko na około wydaje się być ciche, szare i melancholijne, ale gdy spojrzymy na ten krajobraz w odpowiedni sposób, możemy odnaleźć doprawdy niezwykłe barwy. Drzewa, liście i trawy nie zostały potraktowane mrozem, nie przykrył ich śnieg. Wilgotne pnie uśpionych drzew nabierają nieokreślonych odcieni, gałązki krzewów, gładkie i błyszczące rumienią się z zimna, bezlistne korony na horyzoncie tworzą różowo-rdzawą mgiełkę, pięknie komponując się z zalegającymi poniżej suchymi, wysokimi trawami w spranym pomarańczowym kolorze. Niższa trawa, ta, która tworzy włochaty dywan pod nogami, szorstka i zahibernowana, niemalże nie posiada koloru i raczy nas trudną do nazwania mieszanką beżu i szałwii. Gdy dodamy do tego krajobrazu jeszcze jeden kolor, dla choćby niewielkiego kontrastu, przykładowo gładką taflę jeziora, która odbija pochmurne niebo, a gdzieś daleko, zacieniony zarys góry, to ja wprowadzam się od razu, choćby tylko z kocykiem i podusią pod pachą.
Wybaczcie mi ten podniosły ton. Zazwyczaj raczę takimi komentarzami tylko siebie samą i Mateusza, choć wypowiedzenie na głos tych myśli i opisanie wrażenia jakie robi na mnie otaczająca mnie natura, widoki, kolory, jest niezwykle trudne. Jako człowiek, który bez cienia wątpliwości nazwie się romantyczką, staram się nie opowiadać, tylko chłonąć i czerpać przyjemność z tego co widzę i czuję.
Dlaczego o tym piszę? Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od wełny. Wełny całkiem nowej i wyjątkowej, nad którą długo rozmyślałam. Gdy byłam już prawie pewna, że wiem co z nią zrobić wybraliśmy się z Mateuszem na długi spacer wokół zalewu Mietkowskiego (okolice Wrocławia) nie licząc na nic więcej niż zmęczenie i trochę świeżego powietrza. Znalazłam tam i jedno i drugie, ale na tym się nie skończyło. Tak. Znalazłam tam natchnienie, jakkolwiek podniośle to brzmi :)
Zainspirowana barwami, klimatem, przepięknymi krajobrazami, fauna i florą tego niepozornego, zaskakującego miejsca, wróciłam wymęczona, ale i załadowana po brzegi pomysłami. I tak powstała nowa paleta kolorów dla... całkiem nowej bazy, która właśnie dziś ma swój debiut na Chmurkowych półkach!
Nie przedłużając przedstawiam Wam Alpacino, w zestawie siedmiu kolorów, inspirowanych nietypowym zimowym, rustykalnym krajobrazem, który miałam przyjemność zobaczyć!
Od lewej: Mulch, w bardzo nietypowym odcieniu, trudnym do nazwania i sfotografowania. Ma w sobie coś z rdzy i wiśni jednocześnie. Misty Dogwood, to kolor jaki udało mi się wypatrzyć wśród oddalonych, delikatnie zamglonych gałęzi dereni. Ten ciepły, sprany złoto-pomarańczowy to kolor zimowej trzciny, suchych traw, które otaczały jezioro, a nazywa się Windy Reed. Środkowy Pale Meadow, motek dosłownie muśnięty kolorem, który kojarzy mi się z wyblakłą, niemalże pozbawioną pigmentu łąką. Nad samym brzegiem jeziora odnalazłam trawy, krótkie i szorstkie, ułożone na ziemi przez wiatr w falujące kształty. Trawa wyglądała jakby ciągle była w ruchu! Zachwycił mnie ich niestandardowy kolor i tak powstał kolor Dancing Grass. On the Surface to delikatny, szaroniebieski kolor tafli jeziora i na koniec - Hilly Horizon, czyli barwa gór na horyzoncie. Zdjęcia miejsc, którymi się inspirowałam znajdziecie poniżej.
Alpacino to połączenie baby alpaki, jedwabiu i kaszmiru. Gdy postanowiłam wprowadzić nową włóczkę do sklepiku, myślałam o całkiem innych bazach, ale wszystko zmieniło się w ciągu kilku sekund, gdy moje palce zatopiły się w tym puchatym, delikatnym motku!
Alpacino to połączenie baby alpaki, jedwabiu i kaszmiru. Gdy postanowiłam wprowadzić nową włóczkę do sklepiku, myślałam o całkiem innych bazach, ale wszystko zmieniło się w ciągu kilku sekund, gdy moje palce zatopiły się w tym puchatym, delikatnym motku!
Byłam przekonana, że nic mnie już nie zaskoczy miękkością, w końcu namiziałam się już mnóstwa luksusowych włóczek w swoim życiu. Ale tego się nie spodziewałam! Rzuciłam w kąt wszystkie inne plany, przepadłam, dałam się uwieźć, a teraz pozwolę i Wam się zatracić! Biorę całą winę na siebie :)
Dlaczego Alpacino? No chyba wszyscy wiedzą! Chodzi tu o oczywiście o tego znanego... parzystokopytnego zwierzaka!
Nowa baza wymagała ode mnie nowego spojrzenia i podejścia. Od Goat on the Boat różni się przede wszystkim włoskiem, który jest u alpaki czymś charakterystycznym. Włosek ten jest króciutki i tworzy wokół nitki subtelną mgiełkę. Podobnie jak w Anatolii od Julie Asselin, tak samo w Alpacino puszek ten otula, nadaje przytulności bez cienia podgryzania. Jestem w trakcie dziergania dla siebie (czyli człowieka wrażliwego na takie numery) sweterka i ciężko się powstrzymać by ciągle się nim nie otulać. Taki minus - robótka idzie zdecydowanie wolniej :)
Jeśli macie ochotę, więcej informacji o nitce i jej wyglądzie znajdziecie na stronie produktu: klik!
By nie być gołosłowną mam dla Was też kilka kadrów z tego pięknego
miejsca, byście na własne oczy mogli zobaczyć jego urok i móc odnaleźć w
nich barwy, które tak mnie zainspirowały:
Tak jak pisałam, nowa baza zdecydowanie wymaga innego podejścia podczas farbowania, dlatego tym razem zrezygnowałam z kolorowych motków na rzecz solidów, które podkreślają fakturę, skręt i delikatnie rustykalny wygląd tej włóczki. Mówiąc solid mam na myśli jeden kolor, bez większych cieni i przejaśnień, ale to nie znaczy, że kolor jest płaski, jednolity. Uważam, że najpiękniejszy solid to taki, który wyróżnia każde oczko! Ciężko mi to opisać, ale chyba mam dobre porównanie - daje nam efekt "malowania kredkami", nie tworzy pasków czy plam tylko sprawia, że całość się mieni i sprawia wrażenie trójwymiarowości. Dla zobrazowania Alpacino w kolorze Peony, z którego dziergam nowy projekt:
Pozdrawiam Was serdecznie!
Marzena