W połowie dziergania tego projektu człowiek zdaje sobie sprawę, że właśnie wydziergał całkiem dużą chustę, a mimo to jest się dopiero w połowie!
"I smell snow" to prosty, ale uroczy projekt Melody Hoffmann, którą bardzo cenię za cudowny styl i klimat. Trzyma się go skrupulatnie i nie zmienia wraz z modą. Patrząc na jej fotografie człowiek niemalże zna jej charakter! I tak samo jest z projektami, które tworzy.
Pisałam Wam kiedyś, że gdy nie mam pomysłu co dziergać, zamiast na siłę kombinować i tworzyć milion próbek, sięgam po prostu po coś ładnego i praktycznego (potrzebnego!). Chust nie mam wiele, ale niemalże każda jest... różowa :). A że nawet jesienna kurtka jest w tym kolorze, potrzebowałam czegoś dla kontrastu. To był dobry moment by stworzyć dla siebie ten przytulny i uroczy projekt! Co prawda mój wybór kolorów czy sesja zdjęciowa wcale urocze nie są... ale przytulności wcale nie brakuje. Podwójna warstwa, ścieg francuski i te chwościki...
Trafiła nam się na sesję moja ulubiona pogoda - wiatr, chmury, wilgoć w powietrzu. Nie jest to może idealny zestaw do sesji w plenerze, ale dzięki temu powstały nietypowe jak na nas kadry, które wcale nie są dalekie od mojego gustu. Wszelkie mroczne, tajemnicze klimaty są mi bliskie, zwłaszcza pod murami starego, strawionego ogniem pałacyku... dla mnie to wielce romantyczne!
Chusta powstała z połączenia Fino od Julie Asselin w kolorze Biscotti i Goat on the Boat w nowym odcieniu Valadilene. Nowa mini paleta inspirowana była cudowną grą Syberia, a Valadilene to fikcyjne miasteczko - ciche, zamglone, pełne automatów i tajemnic. Grałam w tę grę jako nastolatka, ale uwielbienie do tych klimatów zostało mi do dziś!
Zużyłam około 1.5 motka każdego koloru. Postanowiłam zmniejszyć chustę, ale i tak wyszła sporych rozmiarów. Brzegi zdobi szesnaście małych chwostów:
Te dwie warstwy naprawdę są cudowne! Nie dość, że daje nam to ciekawy efekt i sporo możliwości kolorystycznych (dwie chusty w cenie jednej! ), to jeszcze szyja i ramiona są odpowiednio ocieplone. Tylko dzierga się dwa razy dłużej :)
Co do pałacyku. Znajduje się niedaleko naszego domu, w Gałowie. Stoi opuszczony, zniszczony, w środku doszczętnie strawiony przez pożar. Mi to jednak nie przeszkadza by z dreszczykiem emocji zaglądać przez zniszczone drzwi i marzyć, że mógłby należeć do mnie. Uwielbiam pałace, to z jakimi czasami się wiążą, kto w nich mieszkał, jak wyglądał, jak żył. Marzy mi się mój własny, stary, leżący wśród wysokich drzew. Szkoda tylko, że tak wiele z nich niszczeje na naszych oczach. W okolicy wypatrzyliśmy już ich całkiem sporo. Każdy zdewastowany, okradziony, w gruzach niemalże. Póki nikt ich nie kupi, żaden konserwator zabytków się nimi nie zainteresuje, co oczywiście zmienia się drastycznie w momencie próby ich renowacji przez nowych właścicieli.
Rok temu spędziliśmy kilka dni w uroczym pałacyku w Kamieńcu. W jednym z pomieszczeń przedstawiono historię budynku oraz opisano szczegółowo cały proces renowacji (i jego koszt). Chyba tylko wielka miłość do historii i konto bez dna uratowały ten projekt! Ale za to jest tam teraz pięknie! Gdyby tylko było więcej takich ludzi!
Pozdrawiam Was serdecznie,
Marzena