Był rok 1973, lipiec. I w tymże czasie otrzymaliśmy klucze do swego własnego
mieszkania.
Mieszkanie oczywiście spółdzielcze, lokatorskie, standardowe M3, czyli dwa
pokoje z kuchnią, łazienką, osobnym WC i loggią. Całe 42,5 metra szczęścia.
No i na Mokotowie, na osiedlu ochrzczonym Stegny.
Blok był czteropiętrowy, mieliśmy nawet możliwość wyboru mieszkania, więc
mając na względzie moje niesprawne kolano, wybraliśmy parter.
Na ten cud budownictwa czekaliśmy równo 9 lat, przez ten czas wzbogacając
tych, co wynajmowali takim jak my bezdomnym, "pokoje z wygodami".
Finansowo wyglądało to tak ,że ja pracowałam na opłatę wynajmu, mąż na
nasze utrzymanie.
Gdybyśmy zdecydowali się na mieszkanie na Nowym Bródnie, czyli na
prawym brzegu Wisły,czekalibyśmy dwa lata krócej.
No ale oboje przywykliśmy od urodzenia do Mokotowa, oboje też mieliśmy
pracę w tej dzielnicy i nadal chcieliśmy pozostać na lewym brzegu Wisły.
Jak doświadczalnie wypróbowaliśmy, mieszkając na Bródnie a pracując na
Mokotowie tracilibyśmy od 3 - do 4 godzin dziennie na dojazdy.
Mąż odebrał klucze i zaraz następnego dnia pojechaliśmy obejrzeć nasze
włości.
Stegny były osiedlem "pokazowym", oczkiem w głowie I sekretarza jedynej
słusznej partii, Edwarda Gierka.
Ponieważ pan I sekretarz wychowywał się był za granicą, miał nawet niezłą
wizję małych mieszkań - wszystkie mieszkania, nawet kawalerki, miały
kuchnie z oknem, nie to co mieszkania budowane za Gomółki Wiesława.
Kuchnie były wyposażone w zlewozmywaki ( stalowe,jugosłowiańskie) oraz
była sprawna armatura i kuchenka gazowa z piekarnikiem. W łazience była
wanna, w której można było nawet leżeć, umywalka, jeden pasek glazury nad
wanną i umywalką oraz miejsce na pralkę i oczywiście komplet armatury.
WC było w odrębnym pomieszczeniu..
Pokoje na osiedlu były wykończone dwojako - jedne ( jak u nas) miały na
ścianach całkiem ładne "jugolskie" tapety i płytki PCV na podłodze, inne miały
ściany pomalowane na biało, za to na podłodze była mozaika parkietowa.
Przedpokoje były na tyle duże, że bez trudu można było tam zamontować duużą,
trzy drzwiową szafę i wieszak wraz ze skrzynią na obuwie.
Mieszkanie było bardzo starannie wysprzątane, okna lśniły, płytki podłogowe
również. Nawet nie było co sprzątać po budowlańcach.
Obejrzałam pokoje, wyjrzałam na loggię, obejrzałam łazienkę, weszłam do
kuchni i z lekka mnie zatrzęsło. Pomiędzy zlewozmywakiem a kuchenką
gazową było raptem 30 cm odległości. Mój biedny mąż zamiast zobaczyć na mej
twarzy wielką radość, zobaczył wściekłość. Jak można było tak spartolić
projekt kuchni? Nawściekałam się, spłakałam ze złości i ledwo usłyszałam
lekkie pukanie do drzwi . Przed drzwiami stał człowiek w kombinezonie
roboczym, ukłonił się i spytał czy może trzeba coś pomóc , bo on wie, że te
kuchnie są kiepsko zaprojektowane, ale- można bez trudu przenieść kuchenką
gazową i zlewozmywak, żeby każdemu pasowało.
Wierzcie mi, mało nie ucałowałam faceta z radości. Szybciutko rozrysowałam
jak to sobie wyobrażam i za dwa dni kuchnia była przeprojektowana.
W ciągu tygodnia wprowadziliśmy się do wreszcie własnego mieszkania.
Przez pierwszy rok walczyliśmy z odgłosami dochodzącymi z wymiennika
ciepła, który był pod naszą kuchnią. Ciągle dochodziły stamtąd gwizdy a czasem
dziwne warkoty. W końcu uznano, że aparaturę trzeba wymienić, nie tylko
a naszym budynku, a właściwie we wszystkich.
Przez pierwszy rok mieszkania od strony ulicy mieliśmy istne rosarium- ktoś
wpadł na pomysł, żeby trawniki równo obsadzić różami rabatowymi.Po roku
nie było śladu po różach, bo nie miał kto tych trawników pielić.
Dla równowagi. co by się w głowach nie pomieszało, przez ponad 3 lata po
drugiej stronie budynku trwał księżycowy zaiste krajobraz. Moje niemowlę
nie mogło leżakować na loggii, bo z tej strony szalały "burze piaskowe".
Wreszcie którejś nocy przyjechał spychacz, zniwelował teren, tylko nie wiem
dlaczego robili to nocą, a rano "piekiełko" wylało asfalt tworząc krętą i dość
szeroką ścieżkę. A potem w ramach radosnej twórczości na te resztki gruzu
i piachu nawieziono ziemi a nawet usypano "wało-górkę" pod stojącym
na przeciw naszego blokiem, pod naszym tylko trawnik został zrobiony.
I jakaś debilka z ADM , na tym asfalcie kazała ustawić drabinki dla dzieci.
Sama słyszałam, gdy tłumaczyła rodzicom, że drabinki celowo są ustawione
na asfalcie, żeby się dzieci kulturalnie bawiły. Wieczorami, co bardziej
zdenerwowani rodzice, których dzieci miały bolesny kontakt z asfaltem
zlatując z drabinek, ukradkiem psuli te drabinki.
Rozebrane zostały dopiero wtedy, gdy pani od dbania o kulturalne zabawy
dziecięce odeszła z ADM-u.
Przeżyliśmy na tym osiedlu sporo radości i kłopotów w czasie 44 lat
mieszkania.
A teraz - wcale, a wcale nie tęsknię-ani za tamtym mieszkaniem ani
za osiedlem, które przez te lata bardzo wyładniało i teraz jest naprawdę
dobrze zagospodarowane i bardzo zadbane.
Gorzej- za Warszawą też nie tęsknię.
Tęsknię tylko za niektórymi osobami, ale podobno tęsknota "dobrze robi"
na inwencję twórczą. No nie wiem.
Róże spod mego okna kuchennego na Stegnach
|
i muchomory z trawnika, gdzie przedtem hulały "burze piaskowe" |