Grudniowego słońca drżały promienie w pomarszczonej toni Złotego Rogu, nad którym, kracząc i kwiląc, chmurą latały mewy i kormorany. Tłumy nieprzejrzane na placach po obu brzegach mostu Kara-Kaja czekają na przejazd sułtana do Aja-Sofija, ś. Zofji na „selamlik“.
Na stronie stambulskiej największy tłok. Morze głów w zawojach, fezach i jaszmakach, w ruchu niespokojnym, trwożnie w górę oczy zwracało. Ciszę uroczystą w tłumie przerywało sykanie na wrony, podlatujące niespokojnie ku mostowi.
Dwie ścięte głowy młodzieńcze stoją tu wysoko na oszczepach. W zeszklonych oczach głów ściętych świeci zimno śmierci, a zpod trzonów szyi, drżą długie sople krwi, groźnie trącane ostrym podmuchem wiatru. Buntowników to „softów“ bujne główki wystawił padyszach łaskawy na postrach wiernym poddanym i na przynętę wronom.
— Padiszach czok jasza! (sułtan niech żyje) — wrzasło wojsko uszykowane przed mostem.
Nadciągnął właśnie z orszakiem przedmiot oczekiwania: sułtan, kalif-padiszach, papież-cesarz, skromnie po cywilnemu ubrany, ale na pysznym „buhreimie“ białym, kapiącym od złota i brylantów. Na obojętnej i znudzonej twarzy władcy wiernych piorunowym wężykiem zadowolenie łysnęło, gdy mijał ścięte głowy.
— Aman! Padyszachu, dzieci niewinne nam pomordowałeś — wrzasnęły tuż przy drodze dwie matki w czarnych zasłonach na twarzach.
Sułtan spochmurniał. Orszak porwał dwie nieszczęśliwe kobiety, a wielki wezyr, co pobożnie oczyma zawracał i tuż jechał za sułtanem, wyszeptał do policji, pokazując na matki:
— Na „siurgiun“ (wygnanie) w pustynie Arabji!
Kalif-padiszach jechał dalej niewzruszony na nabożeństwo, a zastygły z przerażenia tłum nie śmiał oczu na niego podnieść i porządek uratowany zo-