poniedziałek, 29 grudnia 2014

♫ ♪ panie pilocie, dziura w samolocie... ♫ ♪


Dziura musiała być niewielka, ponieważ nasz powrotny samolot spóźnił się po nas zaledwie
o godzinę. Przypuszczalnie opóźnił go śnieg, za który przewoźnik nie jest odpowiedzialny :)
Nasza czterodniowa wycieczka do Norwegii była miła i przyjemna, chociaż wszyscy byliśmy mocno chorzy, zaziębieni, kichający, a spośród napojów wyskokowych największym zainteresowaniem cieszył się... gorący fervex.
Niezależnie od tego trzeba przyznać, że było bajkowo.
Wszystko pokryte było szronem jak cukrem.




Widzielismy Rudolfa Czerwononosego Renifera (z oczami jak szparki zarówno od mrozu, jak i kataru)

 Oraz Trolle :)


A także osiedlowy stok narciarski



I oczywiście skocznię narciarską w Holmenkollen...


 


... której to skoczni towarzyszy urokliwa kapliczka



Ponownie zaskoczył mnie norweski rozmiar czekolady - tabliczki mają 200 lub 210 gram i prawie wszystkie są mleczne (łeee). Święty Mikołaj też mnie zaskoczył, bo przyniósł mi wór kłębków w kolorach tęczy! A przy okazji - wyprawiając się na spacer i w pierwszy, i w drugi dzień świąt widzieliśmy osoby prawdopodobnie wybierające się z podarunkami do bliskich - większość niosła do samochodów ładne worki, na których Święty Mikołaj wyglądał właśnie jak święty biskup, w tiarze z krzyżem i z pastorałem. Jaka to była mila odskocznia od komercyjnego wizerunku :)
Resztę opowiem Wam później, ponieważ własnie gotuję tęgi rosół, będący jak wiadomo wspaniałym lekiem na wszelkie bolączki :)
Mniam, jak pachnie!

środa, 24 grudnia 2014

Zaraz lecimy

Wiatr umiarkowany, temperatura trochę ponad 38 stopni, ale się nie poddaję.
Nie mogę tylko wziąć ze sobą żadnej dzierganki, bo wracamy z bagażem wyłącznie kabinowym, ale nie szkodzi.
Norwegio, ruszamy :)
A to będzie nasze główne zajęcie :)


czwartek, 18 grudnia 2014

Pracująca kotka

Taki kot to ma niełatwo, w odróżnieniu od cysorza choćby. Jak bowiem powszechnie wiadomo, cysorz to ma klawe życie, a kot ciężko musi zapracować na swoją wieczorna wątróbkę...
Na zdjęciu poniżej widać kotkę bardzo ciężko pracującą przy walcowaniu mokrej wełny. Kotów nie zatrudnia się zazwyczaj w walcowniach stali czy miedzi, zatem walcują wełny.
Aby kot mógł dostać angaż do tej pracy, musi spełnić kilka warunków.
Po pierwsze - musi językiem wygładzić sierść do atłasowej gładkości.
Po drugie - musi dysponować znaczącą masą, umożliwiającą walcowanie gładkie i nieuciążliwe.
Po trzecie - musi mieć dostęp do surowca :)






Przy okazji chciałam Wam powiedzieć, że jednak starczyło mi Ingi na chustę :) Będzie się w co otulić w samolocie

Najładniejsza choinka w mieście...

... stoi u mnie :)




sobota, 6 grudnia 2014

Liebster Award

Od Brahdelt przywędrowała do mnie nominacja do Liebster Award.
Przywędrowała już jakiś czas temu, ale brakło mi śmiałości :)




Pytania zabawne, zastanawiałam się, czy na niektóre będę miała miejsce na platformie bloggera, bo jak się rozpiszę, to wszystkie serwery nie podźwigną :)

1. Na jakich portalach społecznościowych się udzielasz?
Czy ravelry to portal społecznościowy? :)
Wyznaję w pokorze, zaglądam na facebooka. Moja znajomość z fb zaczęła się w ogóle od farmy, na której na potęgę namnażałam owce. Wszelkich wzorów i kolorów... ale to zjada czas, więc farmę uruchamiam tylko wówczas, gdy nie mogę myśleć po pracy - na przykład po miesiącu nocnych zmian. Ostatnia przerwa trwała ponad rok. 
No, ale ravelry - tego nie mam dość i nie uważam za zjadacza czasu :)

2. Jakie kolory najbardziej lubisz na sobie/w swoim otoczeniu?
Cieszę się, że jest rozgraniczenie! Na sobie bowiem lubię kolory mocne, nasycone. Nie lubię czerni i czystej bieli. Zobaczcie włóczki, jakie pokazuję - to ja :)
We wnętrzu natomiast mam ostatnio ochotę na chłodne skandynawskie odcienie złamanej bieli, łagodne szarości, kolory skorupki jajka, wyszarzałe błękity... podoba mi się też bardzo odcień liści świeżej szałwii, wiecie, taka niejednoznaczna zieleń ukryta pod szarawym meszkiem. Zachwycają kolorym które mówią: uspokój się. Wycisz. Ochłoń. Odpocznij.

3. Zaśniesz w skarpetkach czy nigdy w życiu?


Hm... nie zasnę w ubraniu. Nieważne, czy to flanelowa piżama, czy jedwabna koszulka. Nie używam i już i to od czasów bardzo dawnych. Mam ładny satynowy błękitny szlafrok, ozdobiony japońskimi damami w kimonach, który służy mi do przechodzenia z łazienki do sypialni i na powrót, ale sypiam tylko w obrączce. Jednak skarpetki są często jedynym ratunkiem przed zamarzającymi stopami, zatem zasypiam w skarpetkach i jakoś pozbywam się ich we śnie. Muszę nauczyć się dziergać skarpetki - pięta na razie mnie odstrasza, ale uda się, uda...

4. Czego chciałabyś się jeszcze w życiu nauczyć?


Strasznego mnóstwa rzeczy! Języków, pieczenia, fotografii, pomagania innym, mobilizowania się w większym stopniu, szycia crazy patchwork w prawdziwie wiktoriańskim stylu,  robienia skarpetek, wymiany lampy w projektorach Christie CP2000, bo one maja komorę lampową w stylu projektorów analogowych... Nawet prowadzić samochód bym się chciała nauczyć... chyba. Nie jestem pewna. W zeszłym roku mi się nie chciało. Chciałabym nauczyć się haftować cudowne monogramy. Chciałabym rozwijać posiadane już umiejętności! 
Lista rzeczy, których chciałabym się nauczyć, których planuję się nauczyć i których się już uczę jest dość długa. Ale poszczególne punkty są zbieżne.
A jeszcze lepsze tło chciałabym umieć sobie zrobić.

5. Kawa czy herbata?


Herbata. Czarna, mocna, słodzona trzcinowym cukrem.
Rano mocna Assam.
W południe mocna Assam.
Po południu może być cejloński gatunek. 
Wieczorem chińskie Keemun albo odmiany z Yunnan, aromatyczne ale o mniejszej mocy.
I zawsze - tea earl grey, hot. Kapitan Picard i ja mamy pewne wspólne cechy :)
Kawa czasem mnie kusi - i to nie żadne wymyślne słodkie kawy kawiarniane, ale filiżanka espresso, dobrze zaparzonego espresso. Z odrobiną cukru wsypaną do kolby przed ubiciem kawy tamperem. Jeśli zamknę oczy i się skoncentruję, jestem w stanie przywołać smak i zapach kawy z rzymskiej kawiarni San Eustachio. Najlepszej kawy, jaka piłam w życiu...

6. Czy masz zwierzaka? Jakiego? A może chciałabyś mieć?


Każdy wie, że mam dwa koty, grubego i szarego. Ale nie każdy wie, że chciałabym własne owce. I to konkretnie ras Bluefaced Leicester i Hampshire!



7. Gdybyś mogła wybrać, w jakiej epoce i miejscu na świecie chciałabyś żyć?


Nad tym pytaniem się pośmiałam - sama z siebie.
Bo chciałabym mieszkać w nierealnym świecie. Jestem w tych marzeniach niemal socjalistą (ale takim dziewiętnastowiecznym, a nie komunistycznym), wierzę w pracę rąk, wspólnotę. 
I chciałabym mieszkać w miejscu, gdzie ceni się wspólną pracę, dba o wspólną własność. Gdzie liczy się to, co się ma w głowie i jakie się ma umiejętności, a nie to, czy się jest czarnym, białym, gejem, niegejem, bogatym, biednym, czy jeszcze innym.
Chyba przyjdzie mi założyć kibuc, żeby spełnić swoje własne wyobrażenia?
Zamieszkacie ze mną w kibucu? Będziemy hodować owce i własne warzywa, i zioła barwierskie...
Będziemy ciężko pracować i dobrze jeść.
Będziemy jak Bill Roberts i Saxon w swojej "Księżycowej Dolinie", jednej z naujulubieńszych moich powieści!
W swoim czasie bardzo odpowiadała mi wizja społeczeństwa zaplanowanego przez Anne Mccaffrey do jej cyklu fantasy "Jeźdźcy smoków". Nawet sama też sobie wymyślałam takie utopijne społeczeństwo kolonii pozaziemskiej... jak nie mogłam spać :)
8. Od kiedy piszesz bloga i czy zamierzasz kiedyś przestać?


Bloga zaczęłam pisać w kwietniu 2008 roku na platformie Bloxa. Pożerał mi jednak różne rzeczy i rozjuszona dokonałam przeprowadzki. Od sierpnia 2010 roku jestem użytkowniczką Blogspota.
I myślę o własnej domenie.

9. Bez czego jesteś jak bez ręki?


Bez ołówka. Drewnianego ołówka o twardości B lub ewentualnie HB, ostrzonego nożem tak długo, aż grafit będzie przypominał igłę. Ołówkiem zapisuje wszystko, nawet w pracy mam taki automatyczny, z rysikami. Ołówkiem pisze różne krótkie formy do szuflady, ołówkiem napisałam pracę magisterską, ołówkiem odkreślam wykonane zadania...
Bez kremu do rąk, bo kondycja moich rąk jest dla mnie ważna.
Bez robótki w rękach. 

10. Trzy ulubione potrawy z trzech różnych kuchni świata?


Po pierwsze - z kuchni Mojej Mamy - cudowny, leczący smutki tęgi rosół. Z mnóstwa warzyw i mięsa, przyprawiony, z wygotowaną w nim przypaloną cebulą. Rosół do picia, do jedzenia, do robienia innych smakołyków...
Z kuchni włoskiej - każdy makaron. Jestem straszliwą makaroniarą, powinnam chyba rozważyć konwersję do Kościoła Potwora Spaghetti, czy jak się tam to wyznanie nazywa. Byłabym neofitką nadmiernie gorliwą!
I na koniec - z kuchni japońskiej - sushi. 


11. Szklanka zawsze do połowy pełna czy do połowy pusta?
Pełna, pełna. 

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Gorzkie żale

Nie sterczy mi włóczki. Nie można jej już kupić. Nie będę miała chusty, buuuu...
Zostało mi 61 gramów w kłębku, a do końca siedem rzędów i zamknięcie oczek.
No co ja takiego zrobiłam, że mnie taka kara spotyka?
Muszę spruć... i wymyślić inny projekt dla tej wełny, a Dendrology wydziergać sobie z jesiennej Justy. Ach, jak mi smutno...
Wiem też, że to z mojej pazerności - chciałam chustę dużą, więc dodałam jej dwa motywy listków .
No i mam :(



środa, 26 listopada 2014

Ciasteczkowy stempelek

W sklepie Home & You znalazłam dziś za zawrotną sumę 9,50 zł silikonowo - drewniany stempelek do ciastek. Przedmiot taki marzył mi się już od jakiegoś czasu, a za taką kwotę można było wypróbować :)
Zabawne jest to urządzenie, niezbyt duże - może z 5 cm średnicy. I daje bardzo ładny efekt. Najładniejszy, gdy się przypłaszcza nim kulkę ciasta. Na wyciętych ciasteczkach nie był już taki ładny.
Warunek krytyczny: ciasto musi być schłodzone, najmocniej jak się da. Można myślę uformować placuszki i wstawić z blaszką na kwadrans do lodówki, a potem stemplować. Warunek drugi: stempelek należy maczać w mące, żeby się nie przyklejał. Ale przy schłodzonym cieście idzie dobrze :)
Chcę inne takie stempelki.
Zrobiłam też inwentaryzację foremek pierniczkowych: brak mi regularnego serca i foremnej gwiazdy o troszkę większych wymiarach.
Trzeba się udać na łowy :)




niedziela, 23 listopada 2014

Rojnik

Rojnik, to jest taki stwór, któren rozpełznie się chytrze po całym ogrodzie, wyroi się w każdej dziurze i wolnej przestrzeni. A przy tym wygląda ładnie i uroczo, i nikt nie ma serca go wyrywać :)
Mnie rojniki spodobały się bardzo już dawno; bywając w ogrodzie mojej Mamy podstępnie rozpuszczam je na nowych terytoriach. A na blogu Uny - o tu, klik! podpatrzyłam i zapragnęłam mieć swoje w doniczce.
Dwa podskubałam więc Mamie, traktując je jako daninę należną mi od tamtejszego klanu rojników za pomoc w rozprzestrzenianiu się.
Jeden wykradłam z cmentarza. Tak, serio, rósł sobie na wolnym spłacheciu ziemi w otoczeniu rodziny i przyjaciół.
Niestety, albo im za ciemno w domu, albo im ziemia nie odpowiada (nie ten bukiet, nie ten rocznik
i nie takie nasłonecznienie stoku...)
Moje rojniki wybrały opcję pienną. Pnącą znaczy się. Gramolą się do góry.
Położyłam im kilka kamyków, żeby nie zatraciły swojej skalniakowej tożsamości...
Taka dzika odmiana nie nadaje się chyba do domu...


czwartek, 20 listopada 2014

Jeden rok z życia kota.

Rok temu wyglądała tak:

Obecnie - tak:





Charakter ma taki, jak jej bizantyjska imienniczka. Uwielbia Igiełkę i surowe mięso. Śpi w łóżku. Mruczy na kolanach. Wścieka się na sikorki. Chodziła po trawie. Niszczy meble, bo nie daje sobie obciąć pazurków :( Towarzyszy mi przy każdej czynności, obserwując.
Zoe.

czwartek, 13 listopada 2014

Czapki dwie

Na zamówienie mojego Brata, mieszkającego w Norwegii, powstała duża, ciepła czapa, jedna z tych, które można sobie naciągnąć aż na nos w razie potrzeby.
Użyłam na nią szarej Barbeczki, która szalenie mi się spodobała w robocie, a po praniu w ogóle wyszlachetniała i zmiękła. Nitkę wzięłam podwójnie i zostało niewiele z kłębka stugramowego. Nitka jest rustykalna, niewygładzona, w 100 gramach jest jej 350 metrów. Wzór czapki - Shilling hat, oczywiście z Ravelry.
Zachwycił mnie też kolor. Wprawdzie okazałam nieposłuszeństwo, gdyż Michał napisał mi, że może być każdy odcień czerwonego, zielonego czy niebieskiego, a ja wybrałam szary. Jednak ten szary jest tak ładny, że chyba zostanie mi wybaczone :)



Druga czapka - dla Michałowej córy, niejakiej Julki :) która to córa jest bardzo nieletnia. Tym razem Alize Cashmira w odcieniu czerwonym, ładna i miękka; znam tą włóczkę zresztą z innych projektów. Robiłam z niej szal Saroyan oraz mój kobaltowy sweterek. Czerwona wydaje mi się dużo cieńsza od poprzednich.
Wzór naszej polskiej koleżanki dziewiarki - I Heart Cables. Świetnie rozpisany, zatem robiło się z przyjemnością :) Zamierzam zrobić jedną chyba też dla siebie, na wyprawę do Norwegii w Święta.
Klapki na uszy zupełnie mnie oczarowały!
Nauczyłam się tez robić i-cord... to jak mantra, takie przesuwanie czterech oczek bez przerwy po drucie :) Musiałam się pilnować, żeby troczki czapki nie ciągnęły się za dzieckiem po ziemi w wyniku mojego zachwytu nad i-cordem :D
Pompony tylko mnie zawiodły, ale dokonałam już zakupu na ebay i wkrótce będę miała sprytne narzędzie do robienia pomponów w czterech rozmiarach :) bo na razie widać wyraźnie, że reprezentują gatunek "chudy i chudszy"...

Pytanie do Kingi - czy zrobić taką dla Twojej Córy? We wzorze jest Infant, Toddler albo Child, bez konkretnych obwodów główek, wydaje mi się, że Toddler?




I na koniec - moja Inga. Niedokończone swetry poszły w kąt, co do mnie niepodobne. Ale ta wełna ma jakiś hipnotyczny wpływ... człowiek dłubie i dłubie, żeby zobaczyć, jak zmieni się kolor...
Dendrology wydaje się słusznym wyborem na tak surową wełnę. Może starczy i na czapkę? :)


P.S. Sikorki opędzlowały kupiony w Lidlu zasobnik ziarna w niecały tydzień. Trochę jeszcze zostało, ale w sobotę trzeba będzie kupić nowy. Domieszam im tam siemienia i może jęczmienia na razie?

niedziela, 9 listopada 2014

Jak spotkałam zboczeńców w szuwarach


Najpierw ciastko. Z powodu kolana wyrabiałam ciasto drożdżowe siedząc, niewygodne. 







To było tak: najpierw widywałam te włoczki tu i ówdzie, ale niezbyt często. Potem napisała o nich Beata Em na facebooku. Potem podczytywałam włóczkowo-warmiowego bloga. A potem dostałam premię i dalszy ciąg na pewno potraficie sobie wyobrazić :)
W każdym razie - wiedziałam, że chcę Justę w cieniowanych odcieniach, żeby zrobić sobie nową wersję Dendrology. Ta z Araucanii jest maleńka, Araucania nie daje się satysfakcjonująco blokować, a w ogóle to rację w tej sprawie miała Finextra i generalnie muszę mieć wielkiego szala - rogala z listkami. I kropka. Wybrałam więc nowość, ciepłe jesienne odcienie.
Potem sobie przypomniałam, że na blogu "Swetry Doroty" zwróciłam kolejny zazdrosny raz uwagę na fantastyczne nogi autorki (no, nie, ale głupoty wypisuję), a dodatkowo utkwiła mi w pamięci rustykalna, lekko nierówna włóczka w pięknych kolorach. Zaczęłam szukać i tak znalazłam Ingę. Odcień o nazwie "kaczeńce w szuwarach". Jakie tam kaczeńce, zwyczajni zboczeńcy, od razu lepiej brzmi, prawda? :) Ale tak naprawdę jest to odcień sikorek w moim karmniku, kolory moich najulubieńszych ptaszków. Niestety, zupełnie do mnie nie pasujące, co oznajmił mi Mariusz, gdy przyłożyłam precelek włóczki do twarzy. Cóż. Mam to w poważaniu. Ta wełna jest moja i tyle :)

Szary kłębuszek to "Barbeczka". Już przewinięta i gotowa do robótkowania.


A tu - bonusik :)