Jesienią bardziej niż kiedykolwiek brak mi starych przyjaciół których zostawiłam by móc spełnić marzenie o własnym domu. Takich przyjaciół „na śmierć i życie” z którymi odkrywało się świat i robiło największe durnoty aby poznać swoje możliwości i zdobyć nauczkę na przyszłość. Ani takich nauczek ani takich przyjaciół się nie zapomina.
Tu gdzie mieszkam zdobywam nowe znajomości i rodzą się przyjaźnie coraz ciaśniej związane przez czas. Przyjaźnie oczywiste a czasem dziwaczne.
Tak się sprawa ma z Bronkiem Koniarzem. Dzieli nas wszystko. Począwszy na
ilości zębów w paszczy kończąc na światopoglądzie o który nieustannie się spieramy. Przy Bronku wyłazi ze mnie miastowa ignorantka. Przy mnie zaś z Bronka wychodzi pewna specyficzna mądrość wiejska która przyprawia mnie o gęsią skórkę. I tak zaciekle rozprawiamy i ciągle przeciągamy racje na swoją stronę. Może właśnie to nas łączy , że każdy „wie lepiej”.
Latem Bronek kupił ogromnego ogiera dla klaczek. Duma go rozpierała. Takiego ogiera nie ma nikt w okolicy. Umówiliśmy się na zdjęcia tego rozpłodowego okazu. Zawsze za zdjęcia Bronek przynosił mi jaja od swoich kur ale tym razem wymyślił, że w podziękowaniu wsadzi mnie na grzbiet
tej bestii bym mogła zobaczyć świat znad końskiej grzywy. Trochę zwlekałam z wizytą bo sen z oczu spędzał mi widok mnie samotnie galopującej na oklep do pierwszej lepszej klaczki wdzięczącej się do ogiera.
Gdy tygodnie zaczęły zmieniać się w miesiące a mnie dalej nie cieszyła wizja jazdy na tej maszynie rozpłodowej wzięłam się na sposób i przypedałowałam z moją męską połówką w dzień kiedy
Bronek był w pracy. Że też nie wpadłam na ten pomysł wcześniej – wyrzucałam sobie. Sąsiedzi wskazali nam kierunek w którym Bronek popędził konie i w ślad za końskimi kopytami ruszyliśmy na
poszukiwanie stada. Od razu przypomniały mi się książki o przygodach Tomka Sawyera. Rozradowani jak dzieciaki zmieniliśmy się w tropicieli dzikich rumaków w dżungli wiejskich szuwarów gubiąc przy okazji kilka razy trop. Kiedy dotarliśmy do błotnego przedsiąka pięknej łąki i przedarliśmy się nie bez problemów mocząc nogi w bulgoczącej mazi zobaczyliśmy konie. Ogiera tam nie było. Zachwycona pogodą i urodą klaczek przystąpiłam do zdjęć.
Zawsze z Bronkiem się spierałam aby nie wiązał koniom nóg na łące. Bronek wielokrotnie mi tłumaczył że i tak cholery biegają tak szybko, że ledwo może je połapać. Kręciłam głową z dezaprobatą i
niedowierzaniem bo przecież jak taki koń może biegać.
Kiedy weszłam na łąkę i zrobiłam kilka zdjęć dużym mamom i małym źrebaczkom konie zmierzyły mnie nieufnie i łubudu …. Zerwały się do szaleńczego biegu kierując się prosto w moją stronę. Przez dwie sekundy z przerażeniem patrzyłam jak stado ze związanymi nogami galopuje jakby chciało mnie roznieść kopytami. Z dzikim wrzaskiem UCIEKAMYYYY!!!
rzuciłam się do biegu. Ja pobiegłam w stronę rzeki mając w oczach wizję skoku do wody, moja męska połówka pognała w błoto ratować rowery a konie w ostatniej chwili skręciły i uciekły z łąki.
Na drżących nogach dojechaliśmy do domu by powiadomić Bronka, że jego stado pognało w popłochu Bóg raczy wiedzieć gdzie. Pełni poczucia winy po pewnym czasie przyjechaliśmy z powrotem by się przekonać czy czterokopytnie zguby znalazły się już bezpiecznie w zagrodzie.
Bronek już czekał. Ogier też. Ogromny, silny, wspaniale zbudowany. Wykonałam parę zdjęć i nogi się pode mną ugięły kiedy Bronek rzucił się by mnie podsadzić na lekko spocony grzbiet konia giganta. Po przygodzie na łące miałam śmierć w oczach i to mało chwalebną.
Tym razem mi się upiekło bo i koń się znarowił i ja się dziko
opierałam. Jednak Bronek mi nie odpuści, czeka aż przyniosę zdjęcia.
…… jakoś nie spieszy mi się z ich wywołaniem….. może poczekam aż
chociaż przejdzie koński okres godowy.
Bronek i jego ogier |
filmik to 5 minut relaksu z okruchem lata - zapraszam na moją wiochę