Lato w pełni. Kocham to lato jak nic na świecie. W lecie
wszystko ulega błogiej stagnacji. Wszystkie nieszczęścia czekają na burą
jesień, wielkie zmiany na powiew zimnego wiatru, bo w lecie człowiek zastyga w
swoim jestestwie i czuje, że jest, że istnieje.
Em z początkiem lata przyjechała do domu. To ciepło i zapach własnej rodziny zahamowało
wszystkie objawy. Zdawało by się, że tak będzie zawsze.
Judyta, ta której boją się starzy kawalerzy a inni
mieszkańcy wsi patrzą nieufnie znów tuła
się po stawach i łąkach zbierając zielsko na herbaty i nalewki . Zaraziłam się
od niej tą łąkową obsesją.
Ja też zrywam
zielsko i suszę ale na świecowe wariacje łąkowe. Suszą się więc wszędzie przemieniając jadalnię w pracownię
po której krążą spłoszone, zielone pająki i inni uciekinierzy z łąkowych
bukietów.
Nastawiłam jagodową
nalewkę. Całe 5 litrów fioletowego płynu. Myślałby kto – denaturat.
Judyta ma bardziej wyrafinowane nalewki. Wiele
małych buteleczek pochowanych jest w ciemnych kątach wiejskiej chałupy.
Od progu bije zapach tego zielska co je zbiera gdy nadejdzie czas.
A potem gdy boli głowa albo żołądek a nawet gdy pognie reumatyzm to odkręca
żółtawą czasem zielonkawą lub brązowawą ciecz i leje a to na kolano a to do
mojego gardła i do swojego też. Zawsze po naparstku bo mocne cholerstwo aż
paszczę wykrzywia.
Moja nalewka nieco różni się wykonaniem. Jest po prostu
bajecznie prosta i dlatego mogę robić ją
hurtem. Niestety również i hurtem schodzi bo kto odmówi jagodówki? Bo ja nie.
W tamtym roku postanowiłam przygotować na materiał na herbatę z kwiatów czarnego bzu.
Nazrywałam białe talerze kwiatów , zawiesiłam w domu i pękałam z dumy. Moja pierwsza herbata. Jakoś
tak po dwóch dniach dom ogarnął zapach
kociej kuwety. Patrzyłam się z wyrzutem na kocią babcię a kocia babcia patrzyła
się z wyrzutem na mnie. Goście cofali
się w progu . Po pewnym czasie do mnie dotarło, że to nie kot jest sprawcą woni
zwalającej z kolan a kwiaty czarnego bzu
. Nie było herbaty na jesień, kot
odetchnął z ulgą.
Latem cały ogród szaleńczo kwitnie. Jest taki dojrzały i
wybujały. Przez okna wdzierają się plamy wszystkich możliwych kolorów. Są róże, fiolety, pomarańcze, wściekłe żółcie i czerwień jabłek.
A po nich ganiają mrówki, motyle, bzyki
i obfite bąki.
Tak chciałabym zachować na zawsze ten letni błogostan. Tą chwilę gdzie wszystko trwa wiecznie. Gdzie
Em w domu się uśmiecha, Judyta cała w komarach zrywa jakieś chwasty do nalewki, kocia babcia wygrzewa się na
kamieniach u stóp mojej męskiej połówki a ja?.
Ja zamykam oczy, wsiadam na rower i na oślep pedałuję przez
morze ciepłych powiewów wiatru i zapachu wody
podglądając tylko jednym okiem czy aby
do rowu nie wjadę. Kocham takie
lato i ten zastój w życiu oblepiony słodką błogością.