Dotarłszy aż do Tiguiribi, oddział zawrócił, ciągnąc przez pola i lasy drzew palmowych, kędy śpiące alligatory, słonecznym żarem odurzone, płyną z wodą nieruchomo; spotykał kiedy niekiedy podróżującą murzynkę, która, z dzieckiem na plecach, płynęła sama jedna w łódce z kory, nie lękając się hipopotamów i kaimanów.
Na wybrzeżach Nigru początek roku jest także jego wiosną. Od Listopada już, piérwsze tchy wschodniego wiatru, nad całym przeciągając krajem, zapowiadają ustanie dżdżystéj pory. Roślinność czeka tylko na ten sygnał, aby zacząć bujać bez upamiętania; głuche jakieś współzawodnictwo zdaje się rozpoczynać między roślinami. W borze każda gałąź o lepsze się ubiega z sąsiadką, każda paproć w drzewo chce rosnąć, a źdźbła trawy jeszcze są dumniejsze, bo im się olbrzymami chce zostać. Glulu o blado-zieloném listowiu góruje nad krzewów zaroślami, a na czarnym i z gałęzi ogołoconym pniu dziwacznego afrykańskiego drzewa rozwija się liść jedyny, na pięć metrów szeroki, i ruchem w niebo biegnącym wznosi się jak olbrzymia monstrancya szmaragdowa, na hebanowéj kolumnie stojąca.
W Styczniu wszystko się już łączy i jedno z drugiém się miesza: krzewiny opierają się jedne na drugich i zataczają się, rozkwitem swoim pijane, niby podochoceni kumowie, którzy, powracając z odpustu, prowadzą się pod ramię i żartami sobie drogę skracają. Z kielichów kwiatowych zieją najprzeróżniejsze wonie, jakby z wnętrza różnobarwnych kadzielnic. A barw dobór olśniewa bogactwem: szkarłat, fiolet, złoto i lazury.... gdzieniegdzie zabłyśnie biel śnieżna, jakby ją pęzel anioła niewinności upuścił w przelocie.
Lasy gardenii, bzów i akacyi o wielkich gronach złoto-żółtego kwiatn, stoją w pełnym rozkwicie, brzmiące krzykiem papug i gruchaniem gołębi; na neutralnym gruncie, kwiatami osypanéj, cienistéj ustroni leśnéj, spotyka się bez wzajemnego niezadowolenia krzykliwy ród papuzi z roztkliwioną gołębią rzeszą. Jedne nie zazdroszczą drugim, wzajemnie z losu swego zadowolone.
Orzeźwiający, wonny owoc ananasu, dojrzewa na polu,