Cisza była i spokój. Myśliciel w zachwycie
Śnił o wielkim dniu pracy społecznej, o świcie,
Który słońcem ozłocić miał człowieka dolę...
Świat odetchnął. — Wtem nagle, z płomieniem na czole,
Z trąbą przy wzdętych ustach, wzeszłaś ty, o wojno,
Depcąc ślady postępu stopą swoją zbrojną.
Na wyścig lecą ludy ogarnięte szałem,
Ziemię poić krwią swoją i karmić ją ciałem...
Na śmierć!... Straszliwe hasło bije w każde wrota,
Oto idzie wezwany od pługu, od młota...
To brat! Jemu się uścisk od ciebie należy,
A ty podnosisz rękę do lontów moździerzy?
Wioski i miasta giną w płomiennych wybuchach...
Kamienie nawet cierpią, cóż mówić o duchach?
Oto na trupie ojca leży syn młodzieńczy,
Przy zagasłem ognisku garstka sierot jęczy,
Bo te trupy wybladłe, te piersi strzaskane
Miały bijące serca — i były kochane!
Osłabła i zwątlona, zdeptana niegodnie,
Wstań praco! Ty, genjuszu, rozpal swą pochodnię!
Dzieła wasze rozpierzchłe, jako snop zszarpany...
Lecz jakto!... Wszakże to był skarbiec układany,
Całej ludzkiej rodzinie wspólny! O ślepoto!
Burzyć własne swe mienie — jestże ludów cnotą?
O wojno! Na wspomnienie krzywd twoich bez miary,
Budzi się nienawiści jad w sercach prastary.
Ta ziemia, którą przejdziesz, zasiewa się ziarnem
Kainowego gniewu zatrutem i czarnem...
A zwyciężony życie w jedną żądzę wciela,
Aby z wnętrzności swoich mógł spłodzić mściciela!
Tak ród ludzki krwią płacąc odwetów dług stary
Jest drzewem, które traci corocznie konary...
O wiosno! O ty jasne nowych wieków słońce!
Komu oddasz swe soki i światło żywiące?
Ten pień okaleczony, co się zwie ludzkością
Niema kwiatów, ni liści, on nie jest przyszłością!