Gołębie (Krasicki)
←Zbytek przygotowania | Gołębie Bajki nowe Część druga Ignacy Krasicki |
Platon→ |
ze zbioru Dzieła Krasickiego |
Dwa gołąbki razem żyły;
I szczęśliwe z sobą były.
Jeden się zwał Bezendech, Newazendech drugi.
W jednem jadły korytku, z jednej piły strugi,
Razem po polach bujały,
Razem do domu wracały.
Zgoła, czy w wieczór, czy rano,
Zawsze je razem widziano.
Nie masz w świecie rzeczy stałej,
Zażyłości poufałej.
Nie najdłuższe było trwanie.
Mimo prośby, odradzanie,
Bezendech chciał świat odwiedzić.
Uprzykrzyło się na miejscu siedzieć.
I poleciał.... Miło było,
Co obaczył, to bawiło.
Gdzie siadł, nowe widowiska.
Wtem, gdy już noc była bliska,
A odpocząć sam gdzie nie wie,
Usiadł na drzewie.
Nadeszła burza, grad i ulewa:
Spuścił się z wierzchołka drzewa,
I tak jeszcze gorzej było.
Wspomniał sobie, jak miło
Spokojnej chwili używać,
W gołębniku odpoczywać.
Po smutnej porze
Nastały zorze.
Deszcz, grad, grzmoty ustały.
Wskroś przemokły, zmartwiały,
Widząc już rzeczy postać okazalszą,
Otrzepawszy skrzydełka, wziął lot w drogę dalszą.
A gdy coraz nowemi widoki się cieszy,
Postrzegł, że ktoś za nim śpieszy.
Był to jastrząb w pędzie lotny.
Gołąb zwrotny
Jak mógł uciekał.... w tem orzeł z góry
Straszny pazury
Padł na jastrzębia.... i gdy walczyli,
Korzystając z dobrej chwili,
Przecie tę miał pociechę,
Iż się dostał pod strzechę.
Nazajutrz gdy dzień nastał pogodny,
Lekki, bo głodny,
Postrzegł gołębia: a on się pasie.
I to zda się,
Pomyślał sobie; więc się z nim wita:
Strawa obfita,
Potrzebna zdrowiu
Na pogotowiu.
Nie długo mysląc, jął się do jadła,
Wtem sieć zapadła,
I wraz z kolegą został w więzieniu.
Gdy więc w srogiem utrapieniu
Płakał stroskany,
Postrzegł, iż tamten był uwiązany.
Więc mu złorzeczył mądry po stracie,
A on... Nie krzycz, bracie,
Płacz tu i krzyk nie pomoże,
Jakeś wpadł, tak siedź nieboże.
I mnie się to przydało.
Lecz poweźmy myśl wspaniałą,
Kto wie, czy wspolni
Nie będziem wolni.
Jakoż tyle pracowali,
Iż się z więzów wydostali,
I każdy w swoję poleciał stronę.
Bezendech kontent, iż miał ochronę,
Nie mówiąc nic nikomu,
Powędrował do domu.
Już widział z bliska
Miłe siedliska,
Już do swojego domku się śpieszył,
Gdy strzelec skrzydło strzałą wskróś przeszył.
Wpadł w studnią, i ostatnia ginęła otucha:
Szczęściem niespodziewanem studnia była sucha.
Więc kiedy się ocucił,
A do lotu jak mógł, powrócił;
A raczej gdy sił zdobywał,
Ponad ziemię podlatywał.
Pełen wesela,
Znalazł dóm i przyjaciela.
A doznawszy, jak podróż i trudzi i smuci,
Przysiągł, iż więcej do niej nie powróci.